Rowerowa Korona Gór Polski



Żabia góra.
Podobno między Skrzycznem a Małym Skrzycznem w kotle (rzekomo polodowcowym) znajdował się staw, zamieszkiwały w nim żaby w wielkiej ilości, a nazwa góry wzięta się od ich skrzeczenia. Można o tym przeczytać w "Dziejopisie Żywieckim"


Młynarzówna w Beskidzie Małym
Z Diabelską Skałą, którą można napotkać w drodze na Czupel, jest związanych wiele podań i domysłów. Ale legenda o złej córce młynarza najbardziej do mnie przemawia.
Dawno, dawno temu w Tresnej nad rzeką Sołą w Beskidzie Małym mieszkał młynarz ze swoją córką. Młynarzówna była piękną dziewczyną, a najpiękniejsza była jej twarz. Miała idealnie regularne rysy i gładką białą skórę, jej oczy były niebieskie jak tafle jeziora, a rzęsy zasłaniały je czarnymi firankami, łuki brwi mogły przywodzić na myśl doskonałe łuki sklepienia katedry. Kto spojrzał na tę twarz ten myślał o aniołach i świętych dziewicach i nigdy już nie mógł jej zapomnieć. Niestety piękno twarzy Młynarzówny nie odzwierciedlało wnętrza jej duszy.
Już jako mała dziewczynka zauważyła, że ma wielki wpływ na ludzi i z każdym rokiem udoskonalała swoją umiejętność manipulowania otoczeniem. Gdy stała się panną na wydaniu, młodzieńcy z okolicy ciągnęli do domu młynarza, aby prosić o rękę dziewczyny. Młynarzówna jednak odrzucała zaloty, twierdziła, że zdobędzie ją najlepszy. Każdy młodzian chciał okazać się najwspanialszym, dlatego w darach przynosili dziewczynie podarunki. Piekarz piekł chleby w kształcie zamków i codziennie przysyłał do młyna bułeczki w kształcie zwierzątek, kowal zrobił dla niej lustro z idealnie wypolerowanego metalu, szewc uszył miękkie i bogato zdobione trzewiki, rymarz bardzo ozdobną uprząż dla jej kuca, a inni przynosili jeszcze cenniejsze dary. Dla Młynarzówny to wszystko było za mało, chciała się dowiedzieć co jeszcze mogą zrobić młodzieńcy, aby zdobyć jej rękę. Mówiła więc każdemu, że jest on prawie najlepszy, ale ten drugi również i ona nie wie którego wybrać. Na skutki takich manipulacji nie trzeba było długo czekać, gorący temperament chłopców sprawił, że polała się krew i padły trupy. Krew wsiąkała w ziemię, a jej zapach budził złe moce. Gdy Zło powstało z uśpienia, spełniły się przekleństwa matek zamordowanych zalotników.
Gdy Młynarzówna przeglądała się w swoim zwierciadle, zauważyła ze zgrozą, że jej twarz poszarzała, a rysy stają się grubo ciosane - z tafli lustra rozległ się upiorny śmiech. Dziewczyna rzuciła lustro i zaczęła uciekać na oślep w stronę lasu. Biegnąc dotykała swej pięknej twarzy, ale pod palcami czuła szorstką i zimną, jakby kamienną fakturę. Nie mogła biec dalej, zatrzymała się, a wtedy czar się urzeczywistnił, w miejscu gdzie stała wyrosła skała, a gdy się jej dobrze przyjrzeć to można zobaczyć rysy twarzy, ale nie jest ta piękna twarz młynarzówny, tylko wstrętna morda, tak okropna jak była jej dusza.
Świętokrzyskie opowieści
Region świętokrzyski ma całe mnóstwo historii opowiadających wydarzenia sprzed wielu lat. Krążące wśród mieszkańców z ust do ust przybierały ciekawe formy. Jest też kilka, które przetoczyły się po moim szlaku.
Legenda o źródełku św. Franciszka.
Ze źródłem św. Franciszka pod Łysicą związana jest legenda jakoby w zamierzchłych czasach na szczycie góry stał wspaniały zamek, w którym mieszkały dwie siostry: starsza - ciemnowłosa i energiczna oraz młodsza - o jasnych włosach, spokojna i opanowana. Pewnego dnia do warowni przybył rycerz szukający schronienia. Przybysz został bardzo gościnnie przyjęty i obie siostry bardzo mu się spodobały. Postanowił wziąć sobie za żonę starszą z sióstr. Ta będąc zazdrosna o młodszą siostrę postanowiła pozbyć się rywalki i namówiła rycerza by zepchnął ją w przepaść. Zamach nie powiódł się, gdyż bladym świtem młodsza siostra wyruszyła na spacer do lasu. Ciemnowłosa siostra przygotowała zatem truciznę, którą planowała podać pragnionej, gdy ta wróci z boru. Tymczasem rozszalała się burza i nim jasnowłosa wróciła do zamku uderzył w niego piorun, obracając go w gruzy, które możemy podziwiać dziś jako gołoborza. Dziewczyna zapłakała rzewnie nad śmiercią siostry i rycerza, a jej łzy do dziś zasilają źródełko. Miejscowa ludność uważa, że woda z tego źródła leczy choroby oczu.
O tym jak kobieta zbój grasowała po Górach Świętokrzyskich.
Za panowania króla Jana Olbrachta i Aleksandra Jagiellończyka grasowała w Górach Świętokrzyskichbanda opryszków, którymi dowodziła kobieta, zbój Barbara Rusinowska. Była to rozbójniczka pochodzenia szlacheckiego, herbu Łabędź. Prawie 20 lat przełomu XV i XVI wieku kobieta – herszt bandy łotrzyków wyjętych spod prawa, nosiła męski strój, u boku nosiła miecz, a przy butach ostrogi. Nazwano ją „Łotrzycą jezdną”, ponieważ kradła konie i na nich Rusinowska i jej banda napadała na kupców przemierzających świętokrzyskie lasy. Nie rozdawała zdobyczy chłopom, jak to czynili „koledzy po fachu” zbój Kak i Madej.
Zbój Barbara Rusinowska napadała także na chłopów, atakowała wsie. Jednym ze znanych w okolicy występków był szturm Słupi. Gdy Rusinowska szykowała się wraz ze swoją bandę na Słupię, mieszkańcy byli przygotowani, gdyż wcześniej ktoś ich ostrzegł. Obrona Słupi zakończyła się klęską „Łotrzycy jezdnej”. Utraciła w tym szturmie kilku zbójów - dwóch zabito, a dwój pojmano do niewoli. Uwięzionym udało się jednak uciec, ale jednego z nich rozpoznano na odpuście świętokrzyskim. Opryszek wmieszał się w tłum, a wtedy ktoś zawołał, że przed ołtarzem w kościele modli się sama Rusinowska. Tłum oszalał i pobiegł w stronę kościoła, jednak Rusinowska została ostrzeżona i zdołała uciec.
Ze swoich zbójeckich zdobyczy Rusinowska wybudowała zamek Orle Gniazdo, który przeznaczyła na więzienie dla swoich wrogów. Łotrzycę jezdną, czyli Barbarę Rusinowską, ujęto po wielu latach, osądzono i skazano podczas sejmu w Radomiu w 1505 roku. Był to pokazowy proces, który piętnował wszystkich rozbójników i ich czyny. Miał odstraszyć tych, którzy myślą o zajęciu się piętnowanym rzemiośle. Rusinowska zginęła w męskim ubraniu, tak jak żyła.
Dlaczego kobieta szlacheckiego pochodzenia trudniła się tak mało kobiecym i okrutnym rzemiosłem? Do końca tego nie wyjaśniono. Jedna z wersji mówi o tym, że chciała pomścić w ten sposób zaatakowanego przez szlachtę męża ( lub ojca), który stanął w obronie chłopa. Inna wersja jest mniej prawdopodobna – chciała powiększyć swój majątek – dla białogłowy ze szlacheckiego rodu w tamtych czasach z pewnością były inne sposoby, bardziej kobiece.
Legenda o czarownicach i o powstaniu Gołoborza.
Dziadowie naszych dziadów nie pamiętają czasów, w których wydarzenia te miały miejsce. Na jednym ze szczytów Gór Świętokrzyskich zwanych przez okoliczną ludność Łyścem spotykały się czarownice. Za dnia wyglądające jak zwykłe chłopki, wieczorami przemieniały się w rozczochrane straszydła. Zlatywały się tu na miotłach, na łopatach - wszystko w zasadzie dzięki ich czarom nadawało się do latania. Wystarczyło, by czarownica siadła na miotle i wypowiedziała słowa:
"las nie las, wieś nie wieś, ty mnie tam, miotło nieś"...
i już miotła podrywała się i niosła czarownicę na szczyt góry. A tam do spółki z pozostałymi wiedźmami odprawiały tajemne gusła, czary i bawiły się tańcząc z biesami po świt. Wtedy to pienie kura kończyło sabat czarownic. Podobnie też po wielu latach działać zaczął na czarownice dzwon ufundowanego na górze klasztoru, o którego powstaniu krąży miejscowa legenda. Rzecz jasna wiedźmom się takie sąsiedztwo nie podobało i z diabłami będąc w spółce uradziły, że najlepiej klasztor będzie zniszczyć. Którejś nocy czarty wyrwały jedną ze skał otaczjących Jaskinię Piekło pod obecnymi Gałęzicami i niosąc go na swoich czarcich grzbietach pofrunęły między chmurami w stronę klasztoru z zamiarem zrzucenia głazu na świętą budowlę. Jednak przeceniły swoje siły diabły i ostatkiem sił z głazem wylądowały na Górze Klonówce. Dalej już nie dały rady głazu dotaszczyć i został on tam po dziś dzień - obrastając trawą i krzewami. Jednak czarownice nie dawały za wygraną. Kolejny sabat kończyło bicie klasztornych dzwonów i rozeźlone tymi dźwiękami wyjąc pognały do diabłów po pomoc. Tym razem już kilka mniejszych głazów miało spaść na klasztor. Rozpostarły diabły wielką płachtę i naukładały na niej pomniejsze skały i z takim ładunkiem wzbiły się w powietrze. Jednak układanie skał zajęło im więcej czasu niż się czarownice spodziewały i będące już niedaleko wzgórza czarty na tle jaśniejącego świtem nieba wypatrzył klasztorny kur, który czym prędzej zapiał, a obudzony tym pianiem zaspany zakonnik myśląc, że czas na mszę poranną uderzył w dzwony. Tego dźwięku wysłannicy piekieł znieść nie mogli i czym prędzej zaczęli zatykać uszy, a płachta z głazami spadła szczęśliwie dla zakonników na zbocze góry. Głazy roztrzaskały się powalając i zasypując drzewa. Ludzie widząc taki gołe od boru, czyli gęstego lasu miejsce zaczęli zwać je Gołoborzem. I do dziś nic z między głazów nie wyrosło upamiętniając czarcią porażkę. A czarownice? Widząc, że nie dadzą rady zniszczyć klasztoru wyniosły się z Łyśca i krążyć zaczęły po okolicy zapuszczając się nawet w najodleglesze zakątki królestwa. Stąd do dziś w wielu miejscach Polski słychać opowieści o czarownicach zlatujących się na niejedną górę na sabat.
O Ślęży
Jeśli wierzyć legendzie przekazywanej z pokolenia na pokolenie – pod górą mieści się zakopana pod jej ciężarem brama prowadząca wprost do królestwa Lucyfera – to brama piekielna! Jak to się stało, że góra na wieki zablokowała wejście do piekieł, przez co diabły do dziś włóczyć się mają po świecie, nie mogąc odnaleźć drogi powrotnej do swego czarciego królestwa?
Same diabły są sobie winne – a wszystko wzięło swój początek w zazdrości. Zanim Ślęża zakryła wejście do piekielnej bramy, diabły pod osłoną nocy wychodziły z piekieł na ziemię, a że była ona piękna, porosła wielkimi lasami, w których nie brakowało ni zwierzyny wszelakiej, ni roślinności, a ludzie wiedli tu dostatnie życie, diabły bardzo zazdrościły im dostatku, podchodziły wieczorami, a bywało również, że o świcie do domostw i zachodziły w głowę dlaczego ludzie kończą albo zaczynają dzień z uśmiechami na twarzach, rano ochoczo idą do pracy, a wieczorem, choć zmęczeni całodziennym trudem, przy wieczerzach ze śmiechem opowiadają sobie o tym, co spotkało ich za dnia.
W całej okolicy trudno było spotkać smutne dziecko, dorosłego, czy starca. Wszyscy wiedli spokojne i szczęśliwe życie. To diabłom nie było w smak, trudno było skusić kogoś do występku i grzechu, diabły zastanawiały się co zrobić, aby uprzykrzyć życie ludziom i sprawić radość swojemu królowi, Lucyferowi, diabla złość z dnia na dzień potęgowała się, a i Lucyfer coraz bardziej zniecierpliwienie przejawiał!
Postanowiły więc diabły zasypać całą piękną okolicę kamieniami, spustoszyć wsie, łąki i rozległe lasy, zamienić je w skaliste, niedostępne góry, pełne niebezpiecznych zakamarków, w których przepadaliby na wieki śmiałkowie chcący między wrogimi górami znaleźć drogę do przyjaźniejszych człowiekowi i zwierzętom miejsc…
Lucyferowi spodobał się pomysł poddanych mu diabłów, wyznaczył więc im miejsce i czas dogodny do tego, aby czarcią robotę wykonać – wszystko miało się zakończyć w Noc Świętojańską. Diabły z ochotą przystąpiły do pracy, wywlekły na powierzchnię wielkie głazy i kamienie, tak wielkie, że niektóre z nich przypominały duże pagórki i wzniesienia, w wielkich skalnych blokach łupały diabły jaskinie, pieczary, urwiska – wyobraźni czartom nie brakowało, w ich złych oczach migotały złowieszcze błyski, gdy wyobrażać sobie zaczęły ludzi wpadających w osuwiska i ostępy skalne, widziały diabły oczami wyobraźni ludzkie przerażone oczy, napawały się krzykiem spadających ze skał i z tym większym zapałem brały się do pracy, pracowały dniami i nocami, nie pozostało już im wiele czasu do Nocy Świętojańskiej, kiedy praca, zgodnie z rozkazem Lucyfera miała zostać zakończona.
Rosły skały, pośród żyznych ziem i rzek stawały skalne bloki, choć diabły same nie mogły tego zobaczyć, to wybudowały już całe łańcuchy górskie, a jak się miało okazać, były to Sudety ze szczytem najwyższym, później nazwanym Śnieżką, diabłom wciąż było mało – rosły w poprzek i na boki kolejne góry i wzgórza, ale jakby już mniejsze, nawet diabłom po ciężkiej pracy wykonywanej nieprzerwanie i w dzień, i w nocy, ubywało sił, coraz częściej układały się na kamieniach i zamiast pracować, zgodnie z rozkazem Lucyfera, diabły, jak to diabły, rozleniwiły się i wygrzewały w promieniach słonecznych.
Lucyfer nie był zadowolony z ich postawy, góry, choć wysokie, z licznymi załamaniami, pieczarami, występami, wciąż go nie zadowalały, ponaglał więc diabły, wybudzał ze snu i wściekle ogniem je smagał, nie zauważył, że do wyrosłych z nagła gór, których dotąd nie było na ziemskich mapach, zbliżył się hufiec anielski wysłany z Nieba ku pomocy ludziom przez diabły nagabywanym. Czarty zaniechały więc dalszej swej roboty i zaczęły – na rozkaz Lucyfera – walkę z niebiańskimi przybyszami, rzucały wściekle kawałami gór i skał w anielski hufiec, walka między diabłami i aniołami przybierała na sile, nie zauważyły nawet szeregi Lucyfera, kiedy usypały wielką górę z rzucanych w stronę aniołów kamieni i skalnych ścian…
Anioły rozpłynęły się w błękitach wysokiego nieba, a strudzone, ale zadowolone z siebie diabły, myśląc, że bitwę z nimi wygrały, poczęły szukać wejścia do swojego podziemnego, czarciego królestwa… jakież było ich zdziwienie, gdy bramy do piekła nie znalazły, okazało się, że same, usypując górę z głazów rzucanych w stronę aniołów, drogę do królestwa ciemności na wiek wieków zablokowały i odtąd snują się po okolicach wciąż u podnóża Ślęży próbując odnaleźć szlak prowadzący do piekła. Czasem pełne wściekłości nasyłają nad Ślężę burzowe chmury i próbują ognistymi piorunami wyrzeźbić drogę do piekielnych bram, ale, jak mówią tutejsi bajarze, czarty nigdy nie pokonają góry, która do końca świata stać będzie na swoim posterunku.

